Naszą wycieczkę rozpoczynamy wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Zanim zacznę rozpisywać się nad urokliwymi miejscami, ciągłą mgłą, itp... należy wspomnieć o naszych towarzyszach podróży...
Niestety wbrew naszym oczekiwaniom i planom, zdecydowanie zaniżamy średnią wiekową grupy. Są z nami głownie emeryci, ewentualnie osoby po 40-tce... i jakieś trzy, może cztery rodziny z młodszymi od nas pociechami. W dodatku, ponieważ jako jedne z ostatnich wykupiłyśmy wycieczkę, zajmujemy zaszczytne ostatnie miejsca w autokarze. Dla mnie to sama frajda (zgodnie z zasadą "im bardziej buja, tym lepsza jest zabawa"), jednak Ania, której dokucza choroba lokomocyjna, zmuszona jest żyć od jednego Aviomarinu do kolejnego... co z kolei zmusza mnie do zwiedzania pięknego Maroka z wiecznie naćpaną bestfriend, która kiedy jest półprzytomna, nie koniecznie jest miła :-))))))
Wracając do widoków... rzeczywiście dają radę :-) Oko cieszą mijane po drodze dzikie skały wpadające prosto do wody, widok wzburzonego oceanu oraz unosząca się mgła, która dodaje miejscu tajemniczości i trochę grozy.
Po drodze zatrzymaliśmy się na podziwianie niecodziennego widoku... kóz, które z braku trawy w okolicy, nauczyły się sztuki chodzenia po drzewach (uwaga! tylko arganiowych!), gdzie żywią się ich liścmi i owocami.
Essaouira to miasteczko portowe, słynące z wyrobów z drewna tui, oryginalnej architektury i artystycznej atmosfery. Weszliśmy do niego przez bramę prowadzącą do Wieży Zegarowej, następnie wąskimi uliczkami mediny pełnymi kupców i artstów ze swoim rękodziełem dotarliśmy do wałów obronnych, które, jak się okazało, stanowią całkiem dobry punkt widokowy na Ocean Atlantycki.
Kolejną godzinę spędziłyśmy na zwiedzaniu na własną rękę. Poszwędałyśmy się chwilę po wąskich i krętych uliczkach, zrobiłyśmy całą sesje fotograficzną (w zasadzie wszystkiego ;-)), weszłyśmy na chwilę do portu... w którym jednak ze względu na przykry zapach (ech, to patroszenie ryb w pełnym słońcu :P) uciekłyśmy na drobne zakupy z powrotem do centrum (jeśli tak je można w ogóle nazwać). Naszym celem stały się małe, zielone mini-banany. Okazały się tak pyszne, że w kilkanaście minut pochłonęłyśmy całą torbę!
Niestety czas wolny szybko dobiegł końca i trzeba było ruszyć w dalszą drogę.